Jesień tego roku przyszła szybciej niż się tego
spodziewaliśmy. Nagle z dnia na dzień zrobiło się „szaro, buro i kudłato”. Ostatni tydzień upłynął nam pod tytułem: "Ciągle
pada". Nie! Nie pada. Określenia pasujące do ubiegłego tygodnia
powinny brzmieć: "Ciągle leje", "Leje jak z cebra",
"Urwanie chmury". Teraz w pełni
rozumiem tych wszystkich, którzy opowiadali mi o deszczowej Irlandii. Do
tej pory pogoda rozpieszczała nas tu słońcem, które dodaje uroku przepięknym krajobrazom.
Zdaje się je wykańczać, dopracowywać i udoskonalać nadając im takiego
wyjątkowego blasku, co to zapada w sercu i umyśle i długo pozostaje pomagając
przetrwać ponurą jesień i zimę. To taki blask ogrzewający ludzkie wnętrza.
Jest bardzo wcześnie rano. Moja rodzinka pogrążona jeszcze w słodkim i głębokim śnie, leży sobie w ciepłych łóżeczkach. Ja obudzona hałasem przejeżdżającej po ulicy śmieciarki wstaję. Nie potrafię i nie chcę leżeć w łóżku i przewracać się z boku na bok. Nie za bardzo mam ochotę na obcowanie z własnymi myślami sam na sam. Za dużo, za szybko, zbyt wnikliwie i przenikliwie. Zbiegam na dół do kuchni, zaparzam pyszną, aromatyczną kawę, patrzę przez okno... a tu miła niespodzianka. Słońce! Boże! Jak ja na nie czekałam! Słońce, moje jedyne, ukochane, takie dobre i ciepłe, takie ogrzewające i krzepiące. Po prostu słońce, albo nie po prostu, albo S Ł O Ń C E. Czyli nadzieja i lekarstwo na ból i cierpienie.
Jest bardzo wcześnie rano. Moja rodzinka pogrążona jeszcze w słodkim i głębokim śnie, leży sobie w ciepłych łóżeczkach. Ja obudzona hałasem przejeżdżającej po ulicy śmieciarki wstaję. Nie potrafię i nie chcę leżeć w łóżku i przewracać się z boku na bok. Nie za bardzo mam ochotę na obcowanie z własnymi myślami sam na sam. Za dużo, za szybko, zbyt wnikliwie i przenikliwie. Zbiegam na dół do kuchni, zaparzam pyszną, aromatyczną kawę, patrzę przez okno... a tu miła niespodzianka. Słońce! Boże! Jak ja na nie czekałam! Słońce, moje jedyne, ukochane, takie dobre i ciepłe, takie ogrzewające i krzepiące. Po prostu słońce, albo nie po prostu, albo S Ł O Ń C E. Czyli nadzieja i lekarstwo na ból i cierpienie.
Dopadła
mnie nostalgia i owinęła swoim szalem tęsknota. Tęsknota za domem, za rodziną, za polami i lasami... Tęsknota za pracą. Ileż
można wypoczywać, nie pędzić, nie gnać i się nie śpieszyć?
No ile? Byle nie za długo. NUDA i gdy przystajesz na chwilę doganiają cię te myśli... A poza tym cały świat czeka na to, bym go zbawiła. Czyż nie takie powinno być moje przeznaczenie? Póki co nie ma czasu na sentymenty.
No ile? Byle nie za długo. NUDA i gdy przystajesz na chwilę doganiają cię te myśli... A poza tym cały świat czeka na to, bym go zbawiła. Czyż nie takie powinno być moje przeznaczenie? Póki co nie ma czasu na sentymenty.
Dzieciaki pierwsze dni szkoły mają
już za sobą, a ja pomału popadam w rutynę. Pobudka, śniadanko, podwózka dzieci
do szkoły, męża do pracy, kawka, herbatka, książeczka, spacerek z Amelką, lub
jakiś plac zabaw. Jak na porządną gospodynię domową przystało w harmonogramie
dnia mieści się również sprzątanie i gotowanie. Jadę odebrać dzieciaki, jemy
obiadek, odrabiamy lekcje. Z pracy wracasz ty i przejmujesz nasze pociechy, by
dać mi chwilkę dla siebie. Ten czas
spędzam ucząc się angielskiego. Czuję,
że robię postępy, ale wiele jeszcze muszę się nauczyć. Daleko mi do
doskonałości, która zdaje się być moim życiowym przekleństwem. Nie potrafię
sobie odpuścić, pogłaskać po głowie chociażby za głupstwo, jakieś małe „conieco”. Za to
chętnie będę się biczować i ganić. To mogłaś zrobić lepiej, dlaczego bardziej
się nie postarałaś? Tylko na tyle cię stać? Świadomość bycia obcym wcale nie
pomaga. Przecież zdaję sobie sprawę, że żyjąc tu trzeba być zawsze lepszym i
stale udowadniać, że stać mnie na więcej. To taki gwarant powodzenia.
Przeciętność zdaje się być zarezerwowana dla tubylców. Wcale się nad sobą nie
użalam. Nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Dlaczego zresztą miałoby być?
Wspinanie się pod górę to moja specjalność.
Trzymam
się tych swoich osobistych wyzwań
kurczowo, sama się dyscyplinuję, co z wiekiem przychodzi dość łatwo. Wszystko
po to, by nie zmarnować czasu, aby wykorzystać każdą sekundę, minutę i godzinę.
Dzięki temu „dzień jak co dzień” różni się jednak od tego poprzedniego, a ja
mam poczucie, że bycie tu nie jest pozbawione sensu. Każdy z nas osiąga swoje
własne szczyty, każdy na swój sposób trawi tę nową rzeczywistość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz