No i zaczęła się nasza przygoda z Wyspami.
Tym razem na poważnie. Skończyły się próby i żarty. Decyzja zapadła.
Doczekaliśmy do końca roku szkolnego i wsiedliśmy
w pierwszy samolot mknący w kierunku Irlandii, w kierunku naszego taty. Czy się boję? Oczywiście, że tak, tylko głupi się nie boi. Boję się bardzo. Tylko nie do końca potrafię określić czego. Na chwilę obecną wiele mnie drażni, coś tam denerwuje.
w pierwszy samolot mknący w kierunku Irlandii, w kierunku naszego taty. Czy się boję? Oczywiście, że tak, tylko głupi się nie boi. Boję się bardzo. Tylko nie do końca potrafię określić czego. Na chwilę obecną wiele mnie drażni, coś tam denerwuje.
Przed nami pierwsza noc w nowym mieszkanku. Jeszcze
nie całkiem się rozpakowaliśmy, ale generalnie wszystkim sprawia nam to dużo
frajdy i radochy. A dzieciaki tak się cieszą, że trudno poskromić ich szał
poznawania nowych kątów, któremu towarzyszą okrzyki i wariacje mniej lub
bardziej kontrolowane. Dobrze się tu czuję, choć wciąż nie do końca jak u siebie
w domu.
w domu.
Zdążyłam już wypocząć,
zregenerowałam siły. Nie wiem jak długo wytrzymam nic nie robiąc. Tęsknię za
pracą. Wzięłam roczny urlop bojąc się palić za sobą wszystkich mostów.
Niektórzy nazywają to asekuranctwem, a ja po prostu wentylem bezpieczeństwa. W
razie gdybym potrzebowała odwrotu.
Niewielkie mam szanse na pracę w zawodzie. Muszę poprawić
swoje umiejętności językowe. Jednym słowem na nudę nie będzie czasu. Przed nami
ostatni miesiąc wakacji i szkoła. Dzieciaki już nie mogą się doczekać, są
ciekawe nowej rzeczywistości. Póki co nawiązują pierwsze kontakty z tubylcami
na osiedlu. Staram się im pomagać, wspieram na każdym kroku.
Poznałam już
swoja sąsiadkę. Bardzo miła, zawsze uśmiechnięta i życzliwa. Na razie to moja
jedyna okazja na ćwiczenie języka. Nie mam blokady, ale czasem się wstydzę, gdy
zdarzy mi się popełnić jakąś językową gafę. Teraz widzę jak wiele muszę się nauczyć. Irlandzki angielski
zdecydowanie różni się od tego uczonego w polskiej szkole. Największą trudność
sprawia tutejszy akcent. Nie zniechęcam się. Robię dobrą minę i też się
uśmiecham naśladując Irlandczyków, nadrabiam mową ciała.
Najprzyjemniejsze są wieczory. Wreszcie możemy je spędzać wszyscy razem.
Mama, TATA i dzieci. Zabierasz nas na wycieczki, spacery i place zabaw.
Wspólnie penetrujemy okolicę i poznajemy naszą nową ojczyznę. Wszyscy mamy
nadzieję na lepsze życie. Lepsze, bo razem, w komplecie. Odkrywam, że tu żyje
się inaczej, chyba trochę łatwiej i lżej po prostu. Nie dlatego, że inni nie
patrzą nam na ręce. Czuję jakąś taką beztroskę rozchodzącą się po ciele. Ona
rozlewa się na wszystkie członki, przynosi spokój, ukojenie. Działa niczym
endorfiny szczęścia. Dopiero tu i teraz widzę, że twoje „wszystko będzie
dobrze” wreszcie ma sens. Twój stoicki
spokój już nie drażni, tylko się udziela.
Tęsknimy za
dziadkami. Oni bardzo nam kibicują i trzymają kciuki za całą tą naszą tułaczkę.
Gdyby nie rodzina pozostała w Polsce już w ogóle nie myślałabym o tamtej
rzeczywistości, która wydaje się być tak odległa. Jakby była zupełnie innym
światem, jak kraina pochodząca z innego życia. Pomału zaciera się obraz
stamtąd. Liczy się tylko tu i teraz. Prosisz, bym nie myślała, nie zastanawiała
się, gdzie byłoby nam lepiej, gdzie czulibyśmy się szczęśliwsi. Mówisz, że najbardziej
szczęśliwi będziemy żyjąc razem. Spoglądam na uśmiechnięte twarze dzieci. Koniecznie
trzeba nadrobić utracony czas, zadość uczynić wszystkie te dni spędzone w
samotności spowodowanej brakiem ciebie. A jak już nasycimy się sobą nawzajem,
czy zaczniemy żyć normalnie? Bez żalu, tęsknoty i wyrzutów sumienia, bez
strachu? Gdzieś z tyłu głowy kołaczą się myśli niespokojne. Zadaję sobie setki
pytań, wypisuję plusy i minusy, bilansuję zyski i straty. Z każdym kolejnym
dniem wątpliwości coraz więcej. Nikomu o nich nie wspominam, wzdycham tylko
czasem i czekam na szarość nadciągającej jesieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz