Pamiętam dzień, w którym
powiedziałeś mi, że straciłeś pracę. Przyjechałam wtedy ze szkolenia taka
uskrzydlona, naładowana pozytywną energią, z wiarą, że wszystko mogę
i z poczuciem, że świat należy znowu do mnie, że to nasze pięć minut. Najważniejsze, by dobrze je wykorzystać.
i z poczuciem, że świat należy znowu do mnie, że to nasze pięć minut. Najważniejsze, by dobrze je wykorzystać.
Praca w szkole dawała mi wiarę we
własne możliwości. Po ośmiu miesiącach urlopu macierzyńskiego czułam głód
zrobienia czegoś więcej dla ludzkości, potrzebę zaopiekowania się dziećmi ze
społeczności szkolnej, niesienia pomocy każdej słabszej jednostce. Zmieniając
choćby odrobinkę rzeczywistość z takiej jaką ją zastawałam na inną, wymagalną,
poprawniejszą, zgodną z zasadami.
Nigdy nie lubiłeś swojej pracy w
korporacji. Irytowali cię ślepi na manipulacje ludzie bezmyślnie podążający
niczym ćmy w stronę światła. Chcąc nie chcąc też w tą stronę podążałeś. Trochę
bardziej świadomy, podenerwowany i zirytowany otaczającymi cię nonsensami,
których nie da się zmienić. To był ten
moment, gdy usiadłeś na świecącej się lampce. Położyliśmy dzieci spać. Poprosiłeś,
bym usiadła. Przycupnąłeś koło mnie, popatrzyłeś w moje oczy. Chciałam
opowiedzieć ci o swoich wrażeniach ze szkolenia, o pomysłach na nowy rok
szkolny. Chciałam wylać na ciebie tą całą moją ekscytację, ale coś bliżej
nieokreślonego kazało mi się zatrzymać. Przystanęłam, bo zobaczyłam w tych
twoich szeroko otwartych oczach coś niepokojącego.
-Kochanie, coś się stało…
-Nie, nic się nie stało. To nic
strasznego.-powiedziałeś. Chciałeś mnie uspokoić. Twoje ciało nie podążało za
słowami. Słowa miały dać mi siłę i odwagę, ale ciało krzyczało, płakało. Ciało
skuliło się ze strachu. Co z nami będzie? Co dalej?
W tej chwili czułam, że to nasz
mały osobisty koniec świata. Koniec.
-Nie martw się-
powiedziałeś-przecież ludzie zmieniają pracę. Przecież jest tyle rzeczy, które
mógłbym robić. Zresztą od dawna już myślałem o zmianie. Ja się tam dusiłem. Tak naprawdę czuję ulgę. Jestem im
wdzięczny. Pomogli mi zrobić coś na co sam nie potrafiłem się zdobyć. Trwałbym
w tym bagnie, żył i gnił. Znajdę coś.
Zacząłeś poszukiwania. Godziny
spędzone w sieci, setki rozesłanych CV. Nic. Przynajmniej nic sensownego.
Stoicki spokój i zapewnienia, że to tylko kwestia czasu,
że ogłoszeń jest tak wiele. Nikt nie odpisuje, to prawda, ale w końcu ktoś odpisze. W telewizji mówią, że u nas teraz boom gospodarczy, że pracy jest pod dostatkiem.
że ogłoszeń jest tak wiele. Nikt nie odpisuje, to prawda, ale w końcu ktoś odpisze. W telewizji mówią, że u nas teraz boom gospodarczy, że pracy jest pod dostatkiem.
-Zobacz- pokazywałeś mi
artykuły w Internecie - Polska jest teraz
zieloną wyspą na mapie Europy. Nigdzie indziej nie dzieje się tak dobrze jak u
nas. Wszystkie kraje toną w kryzysie, wszystkie poszły na dno, tylko nasz
statek unosi się na powierzchni. Znalezienie pracy to tylko czysta formalność,
nawet jeśli zajmie mi to trochę więcej czasu niż pierwotnie zakładałem. Ale nic
mnie nie ponagla. Oszczędności starczy nam na rok. Możesz być spokojna. Na
kredyty, które zaciskają pętle na naszych gardłach też wystarczy.
Tak, najwyżej bank przyjdzie i
zabierze nam nasz dom. Wyśniony, wymarzony. Nasz mały, przytulny. Nasza ostoja
spokoju i poczucie bezpieczeństwa. Przyjdzie i zabierze,
a potem zlicytuje. Poczucie bezpieczeństwa. Po trzech miesiącach twojego bezrobocia poczułam, że grunt zaczyna obsuwać mi się pod nogami. Oszczędności kurczyły się jak szalone. Nagle wszystko wydało się takie drogie. Media donosiły o kolejnych podwyżkach,
o ciągłych podwyżkach. Po pół roku usiadłam i przeliczyłam. Oszczędności kurczyły się
w zastraszającym tempie, na rok nie wystarczy. Wtedy zaczęliśmy się kłócić. Zła byłam na twoje zaklinanie rzeczywistości. Myślałam, że cię uduszę, gdy na moje pytanie o przyszłość odpowiadałeś:
a potem zlicytuje. Poczucie bezpieczeństwa. Po trzech miesiącach twojego bezrobocia poczułam, że grunt zaczyna obsuwać mi się pod nogami. Oszczędności kurczyły się jak szalone. Nagle wszystko wydało się takie drogie. Media donosiły o kolejnych podwyżkach,
o ciągłych podwyżkach. Po pół roku usiadłam i przeliczyłam. Oszczędności kurczyły się
w zastraszającym tempie, na rok nie wystarczy. Wtedy zaczęliśmy się kłócić. Zła byłam na twoje zaklinanie rzeczywistości. Myślałam, że cię uduszę, gdy na moje pytanie o przyszłość odpowiadałeś:
-Wszystko będzie dobrze, kochanie.
Nie martw się. Zobaczysz, jakoś to się ułoży.
I wtedy trafił ci się ten nieszczęsny
przedstawiciel handlowy. Przez kolejne trzy miesiące nie było cię w domu. Albo
byłeś w pracy, albo wisiałeś na telefonie rozmawiając
z klientami. Ja sama z całym domem na głowie i wciąż bez pieniędzy. Bo twoje nowe zajęcie nie przynosiło dochodów.
z klientami. Ja sama z całym domem na głowie i wciąż bez pieniędzy. Bo twoje nowe zajęcie nie przynosiło dochodów.
-Muszę się jeszcze dużo
nauczyć.-mówiłeś- A potem, muszę poczekać do końca miesiąca, bo szef czeka na
przelewy.
A potem czekałeś do końca następnego
miesiąca i do końca następnego. I nic. Zanim zorientowałeś się, że nic z tego
nie będzie minęły trzy albo cztery miesiące. Miesiące stracone, miesiące które
oddaliły cię od szansy na sensowną pracę.
I kiedy już nam się wydawało, że
za chwilę całe niebo spadnie nam na głowy i że pochłonie nas piekło, zadzwonił
Adam, mąż mojej siostry Eli z Irlandii. Zaproponował ci pracę co prawda na przysłowiowym zmywaku, ale za to
w porządnej irlandzkiej restauracji .
Wydawać by się mogło, że to już
koniec naszych rozterek, niepowodzeń, niepewności i trwogi. Ten koniec okazał się jednak być
dopiero początkiem. Początkiem tułaczki, zawieruchy i rewolucji w naszym
i tak już mało poukładanym życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz